sobota, 2 lipca 2011

"Całując grzech" Keri Arthur

Lekturę drugiej części przygód Riley Jenson zakończyłam krótko po pierwszej, tak więc na gorąco mogę skonfrontować wrażenia po przeczytaniu obu książek. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że, jak to bywa w przypadku serii, czytelnicy nieznający „Wschodzącego księżyca” (są tu tacy?) mogą znaleźć w tej recenzji paskudne spoilery. Cała reszta raczej nie musi się martwić, postaram się zdradzić tyle, ile trzeba.

Okazuje się, że zdemaskowanie i unieszkodliwienie szefa Genoveve było tylko początkiem misji bohaterów. Chociaż Riley usilnie dążyła do tego, by żyć w miarę normalnie, jej plany popsuł dziwny wypadek. Pewnego dnia wilczyca budzi się w ciemnym, nieznanym zaułku obok martwego mężczyzny. Nie wie, gdzie jest ani jak się tam znalazła – zupełnie jakby ktoś wymazał z jej pamięci wspomnienia z ostatnich kilku dni. Jedyne, co wie, to to, że musi brać nogi za pas. Podczas brawurowej ucieczki poznaje Kade’a, który od tej pory będzie pomagać w rozwikłaniu zagadki nielegalnych laboratoriów. Do tej dwójki dołączają znani nam już z pierwszej części Rhoan, Jack oraz Quinn i śledztwo toczy się dalej…

Jako że akcja „Całując grzech” nie ma miejsca ani tydzień przed, ani podczas pełni, oczekiwałam, iż autorka przystopuje nieco z natężeniem erotyzmu. O, ja naiwna! W tej części seksu jest tyle samo, co w pierwszej, o ile nie więcej. Tak samo gwałtowny, dziki i niemoralny. Czy to aby na pewno jest powieść dla młodzieży? Ja wiem, że w dzisiejszych czasach dzieciaki są więcej niż uświadomione, ale wydaje mi się, że to nie tak powinno im się przedstawiać akt miłosny. Zwłaszcza, że w tej książce miłość nie ma tu nic do rzeczy. Swoją drogą, pisząc takie dziewięć tomów można się nieźle wyżyć. Chyba wolałabym nie wnikać, co siedzi w głowie autorki. Jedno jest pewne – jeśli seria zostanie kiedykolwiek zekranizowana, wróżę jej przyciągnięcie do kin jeszcze większej rzeszy nastolatków niż „Zmierzch.”

Jeśli już jesteśmy przy minusach, to chyba największym, oprócz tego nieszczęsnego seksu, jest relacja Riley – Quinn. O ile w pierwszej części była całkiem zjadliwa, o tyle w drugiej stała się wręcz irytująca. Miałam już dość kolejnych rozmów o tym samym, identycznych argumentów, ciągłego napięcia i niezdecydowania. W sumie to wszystko nieodłącznie wiąże się ze współżyciem, więc zrzucam to na karb dziwnego upodobania pani Arthur do seksoholizmu. Fabuła wydaje mi się ciekawsza niż w tomie pierwszym, zwłaszcza ostatnie strony trzymają w napięciu. Niestety robi się też nieco chaotycznie, jakiś szef ma siostrę, z jakiejś sfory, czyjaś żona, jakiś brat, dawny kochanek. Nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać, że zanim zdążyłam się porządnie zgubić, autorka rozprawiła się z tą paletą postaci.

Książkę bardzo przyjemnie trzyma się w rękach, nie wiem, czemu nie zauważyłam tego wcześniej. Słowem podsumowania, polecam dla zabicia nudy. Czyta się błyskawicznie, a przy tym niezmiernie wciąga w przygody bohaterów. Rekomendacja jest przeznaczona dla osób od starszej młodzieży wzwyż, z uwagi na wałkowaną już zastraszającą ilość seksu. Miłej lektury.

„Całując grzech” wygrałam w konkursie u Pauli. Musicie mi wybaczyć wcześniejszą euforię, to moja pierwsza nagroda w blogowym życiu xD

2 komentarze:

  1. W sumie mogę się tylko podpisać pod tym, co napisałaś. Dla rozrywki czemu nie, ale z pewnością nie wszystkim się ta książka spodoba:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie jest książka dla młodzieży, ale dla młodych dorosłych, jak gdzieś przeczytałam. Ja zaś uważam, że w tym tomie seksu jest mniej ;).

    OdpowiedzUsuń