czwartek, 30 czerwca 2011

"Wschodzący księżyc" Keri Arthur


Wygrałam! Wygrałam książkę w blogowym konkursie! Nie, nie „Wschodzący księżyc”, lecz jego kontynuację pt. „Całując grzech”. Z racji tego, iż zagłębienie się w świat stworzony przez Keri Arthur od drugiej części sprawiłoby mi zbędne trudności, postanowiłam sięgnąć po pozycję otwierającą dziewięciotomowy cykl. Niełatwo jest recenzować książkę, której lekturę wszyscy wokół mają już za sobą, niemniej spróbuję podzielić się swoimi wrażeniami.

Riley Jenson jest bardzo rzadko spotykanym połączeniem wampira i wilkołaka, z naciskiem na to drugie. Podobnie zresztą jak jej brat bliźniak, Rhoan, z tym że w nim przeważają wampirze cechy. Rodzeństwo pracuje w Departamencie ds. Innych Ras na kompletnie różnych stanowiskach, lecz traf chciał, że zostało wciągnięte w dokładnie tę samą niebezpieczną grę. Wszystkie kłopoty spadają na nich niespodziewanie, kiedy to Rhoan znika, nie dając znaku życia, a Riley znajduje na swojej wycieraczce zupełnie nagiego, oblepionego błotem wampira. Czy informacja o nagości wprowadziła was w jakąkolwiek konsternację? (Głupie pytanie, na pewno nie, skoro wszyscy już to czytali…) Jeśli jednak tak, to błąd! Dalej będzie dużo bardziej pikantnie.

A skoro już o tym mowa, to zbyt pikantnie, jak na mój gust. Albo przynajmniej jak na pierwszy tom. Czytelnik od razu zostaje przytłoczony mnogością erotycznych przygód bohaterów. Księżycowa gorączka? Przyznaję, dość oryginalne, ale w bardzo nachalnym wykonaniu. Kierowanie się popędem płciowym jest cechą typowo zwierzęcą, a że wilkołaki nie są ludźmi, to cała ta filozofia wydaje się nawet logiczna. Chociaż nie zmienia to faktu, iż dosyć niesmaczna. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wszechobecną modę na utrzymywanie kontaktów seksualnych z wieloma partnerami jednocześnie. Sama już nie wiem, chyba jestem konserwatystką pokroju Quinna. Chociaż jak na osobnika ze staroświeckimi poglądami on też nieźle sobie poczyna. Niby paranormal romance, ale romance jak na lekarstwo, za to dużo tu gwałtownej, pozbawionej intymności miłości fizycznej.

Pierwszoosobowa narracja średnio przypadła mi do gustu akurat w tym przypadku. Kolejne, dynamiczne opisy scen walki brzmią co najmniej dziwnie w ustach samej Riley. Nie miałam jednak czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż wydarzenia pędzą jak szalone. Walka, seks, dosłownie sekunda oddechu, seks, seks, znowu walka itd. Nie mogę odmówić książce wciągającej akcji, bo to by było zwyczajne kłamstwo, jednak mam wrażenie, że przez ten pośpiech autorka nie dopracowała smakowitych szczegółów, uprzyjemniających czytelnicze doznania. Nie wspominam już nawet o tym, że aż boję się pomyśleć, jak daleko wybiegnie ta historia w ostatnim, dziewiątym tomie. Co do bohaterów, to z pewnością dają się lubić, mimo że (a może właśnie dlatego, że) są totalnie pokręceni, wszyscy razem i każdy z osobna. Jedyne, co mi w nich przeszkadza, to to, że wszyscy okazują się niesamowicie seksowni. Nie to, żebym miała jakieś uprzedzenia do seksownych ludzi, ale ich stężenie w tej książce przekracza wszelkie pojęcie. No i mogliby się czasem ubrać; seks to jedno, ale paradowanie nago po ulicy to co innego.

Poleciłabym dla rozrywki, gdyby wszyscy już tego nie przeczytali. A jeśli znalazł się ktoś taki, to proszę się przygotować na potężną dawkę zwierzęcych emocji.

2 komentarze:

  1. Zgadzam się w całości. Niby ciekawa lektura, ale te sceny erotyczne mnie raziły. W drugim tomie lepiej nie było, przynajmniej dla mnie:). Zobaczymy co przyniesie trzecia część.
    Pozdrawiam i gratuluję wygranej!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje wygranej, ja właśnie zabieram się za lekturę pierwszej części :)

    OdpowiedzUsuń