poniedziałek, 13 czerwca 2011

"Bezsenność w Tokio" Marcin Bruczkowski

To była jedna z tych miłości od pierwszego wejrzenia. Trafiłam na nią przez przypadek gdzieś w Internecie. Zerknęłam na okładkę, poczytałam o treści i stwierdziłam, że muszę ją mieć. Zaraz, zaraz, jak to nakład wyczerpany? Trzeba było pisać maile do wydawnictwa i czekać, czekać, czekać, ale bezapelacyjnie było warto!

Jest to poniekąd powieść autobiograficzna, posiadająca też cechy przewodnika i… książki kucharskiej. Autor wspomina w niej swoje najśmieszniejsze, najdziwniejsze gajdzińskie przygody. Bystrym, polskim okiem obserwuje przyzwyczajenia Japończyków, podgląda ich życie codzienne i celebrację świąt. Wplata w tę historię mnóstwo zaskakujących ciekawostek, których nie można znaleźć w typowych informatorach i książkach o kulturze Kraju Kwitnącej Wiśni. Co ważne, nie patrzy na wszystko dookoła z perspektywy turysty, ale stałego mieszkańca, chociaż nie rodowitego Tokijczyka. W miarę możliwości stara się interpretować zachowania napotkanych Japończyków, co jest nie lada wyzwaniem, gdyż jak wiadomo niektóre z nich są tak uroczo absurdalne, że sami Azjaci zapewne dokładnie nie wiedzą, o co chodzi. Pan Marcin sprawnie operuje również japońskimi nazwami, bardzo przydatnymi w razie ewentualnej wyprawy do wyspiarskiego kraju na Dalekim Wschodzie. Okonomiyaki, mansion, pachinko, ryokan? Proszę bardzo! Bruczkowski spędził w Tokio i okolicach całe 10 lat swojego życia, toteż ma o czym opowiadać i ku uciesze czytelników, po prostu to robi.

„Bezsenność…” jest napisana lekkim, przyjemnym stylem; czyta się ją błyskawicznie. Trochę szkoda, że lektura nie może trwać o wiele dłużej. Opisane sytuacje są tak śmieszne i tak ciekawe, iż mogłabym o nich czytać codziennie bez znudzenia. Dodatkowym atutem wydania jest opatrzenie tekstu stosownymi zdjęciami z prywatnego archiwum autora, mapkami, planami, etykietami, dokumentami itd. Cieszą oko i pozwalają lepiej wyobrazić sobie japońską rzeczywistość. Ale to nie koniec atrakcji - wspominałam na początku o książce kucharskiej i oto jest: przepis na okonomiyaki. Zdradzę tylko, że to japoński odpowiednik pizzy. Ja, jako kucharskie beztalencie, nie ośmieliłam się podjąć wyzwania, ale chętnie bym kiedyś spróbowała tego specjału. 

Generalnie polecam wszystkim. Czytelnicy, dla których to „nie te klimaty”, powinni być przynajmniej zadowoleni; miłośnicy Japonii zaś – nie mogłoby być inaczej – zachwyceni. Miałam okazję czytać jeszcze jedną książkę tego autora; niestety nie przypadła mi do gustu tak bardzo jak ta, ale to już temat na osobną recenzję, o którą być może pewnego dnia się pokuszę. Tymczasem jeszcze raz gorąco polecam „Bezsenność w Tokio”!

3 komentarze:

  1. Japonia mnie intryguje a Twoja recenzja kusi, więc nie zamierzam się długo opierać:D
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka lat temu czytałam o tej książce, fajnie, że o niej przypomniałaś, z chęcią przeczytam!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kraj kwitnącej wiśni zachwyca. Po raz pierwszy czytam o tej książkowej pozycji i jak widzę warta jest zainteresowania. Dlaczego nie...

    OdpowiedzUsuń