piątek, 22 lipca 2011

"Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald

Jak to jest z tym amerykańskim snem? Jednym się ziszcza, innym zupełnie na odwrót los rzuca same kłody pod nogi. O takiej niesprawiedliwości losu dotkliwie przekonał się bohater, o którym dzisiaj napiszę.

Narratorem opowieści jest Nick Carraway, mieszkający w niepozornym domku, sąsiadującym z rozległą posiadłością Jaya Gatsby’ego na Long Island. Tytułowy bohater dorobił się dużych pieniędzy, zakupił nieruchomości za miastem i teraz pozwala sobie na wydawanie w swej siedzibie wystawnych przyjęć. Na pierwszy rzut oka niczego mu nie brakuje, jednak wnikliwy obserwator jest w stanie stwierdzić, że w jego życiu nie ma – po prostu – miłości. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, Gatsby bowiem pielęgnuje w swym sercu wspomnienie jedynej kobiety, jaką kiedykolwiek kochał. Po latach rozłąki postanawia to uczucie odzyskać.

Od razu przyczepię się do narratora – właściwie jedyne co mi w nim nie pasuje to to, że uczynienie nim sąsiada Gatsby’ego pozbawia treść przemyśleń i odczuć tytułowej postaci. O ileż bardziej nacechowana emocjami byłaby ta książka, gdyby to Jay opowiadał tę historię. Z drugiej strony czasami takie obiektywne spojrzenie na sytuację z perspektywy niezależnego (chociaż nie do końca) obserwatora może wnieść dużo więcej wartości niż punkty widzenia bezpośrednio zainteresowanych. Nie wiadomo, jak książka udałaby się panu Fitgeraldowi, gdyby narratorem był kto inny. Pozostawię zatem tę kwestię do Waszej osobistej oceny.

Jestem odrobinę rozczarowana, bo, sama nie wiem na jakiej podstawie, liczyłam na prawdziwą bombę, tymczasem otrzymałam „zaledwie”  bardzo dobrą powieść. Mimo usilnych starań nie polubiłam bohaterów, nie są tak wyraziści, jak sobie wymarzyłam. Dopiero końcówka książki wzbudziła we mnie jakieś większe przywiązanie do niektórych postaci.

Wśród tego całego narzekania należy powiedzieć, że w gruncie rzeczy „Wielki Gatsby” to bardzo przyzwoity kawałek sztuki. Świetnie ukazany kult pieniądza, pogoń za karierą, rzeczami materialnymi, obłuda i niewierność w związku. Wszystko to w realiach początku XX wieku i wspaniałej scenerii Long Island. Ponadczasowa – to słowo, które najlepiej oddaje charakter powieści. Fitzgerald dobitnie uświadomił mi gorzką prawdę, o której nie wszyscy wiedzą lub nie chcą jej do siebie dopuścić – zakochujemy się nie w osobie, ale w naszym wyobrażeniu o niej. Ta konkluzja dała mi do myślenia na dłuższy czas.

Nie wiem, czy polecam. Chociaż chyba tak, powinno się znać takie klasyki. Wypada samemu przekonać się co i jak. Toteż, choć nie gorąco, serdecznie ani z całego serca, zachęcam do lektury.

4 komentarze:

  1. Mi osobiście brakuję książek w których narracja jest chłodna i pozbawiona uczuć. Za wiele dzisiaj epatowania uczuciami czytelnika w sposób prostu i często bezczelny :)
    Mam tę książkę w planach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę mam w planach i przeczytam choćby ze względu na konieczność poznania takich klasycznych, kultowych książek:))
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakiś czas temu sama pisałam o Wielkim Gatsby'm i miałam podbne uczucia jak Twoje. Spodziewałam się arcydzieła a dostałam bardzo dobrze napisaną ksiązkę, ale mnie nie zachwyciła. Murakami twierdzi, że można ją otworzyć na przypadkowej stronie, a ona na 100 % będzie ciekawa. Niestety, ja tego nie zauważyłam.Po panu Fitzgerald’zie, człowieku który wymyślił postać Benjamina Buttona, oczekiwałam czegoś więcej. Zabrakło mi w tej książce tego magicznego czegoś, które sprawia, że nie można o niej zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już od dawna mam tą książkę na półce ale jakoś się nie mogłam zmobilizować. Mimo iż mówisz, że z całego serca jej nie polecasz to i tak dzięki twojej recenzji poczułam trochę więcej zapału aby się za nią zabrać :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń